Barbara Kobielska

"10 kwietnia 2011 - Pierwsza rocznica katastrofy smoleńskiej: nic się nie stało, czyli przeżyj to sam..."

19 kwietnia 2011
autorzy: Barbara Jach-Kobielska i Krzysztof Kobielski, artykuł umieszczony na
portalu Wrocławskiego Społecznego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego www.popieramjk.pl. Artykuł ukazał się również w numerze 6 wrocławskiego magazynu społeczno-kulturowego "Na marginesie".


„Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!...” - tak śpiewają polscy kibice piłkarscy
w momentach, kiedy ich ukochana drużyna traci bramkę w międzynarodowym meczu. Zaśpiew ten wynika zarówno z ich przywiązania do drużyny narodowej jak i chęci podtrzymania jej na duchu. Miałem wrażenie, że taki chóralny śpiew przetaczał się przez polskie mainstreamowe media w poniedziałek, dnia 11 kwietnia 2011 r. i w dniach następnych. Jednakże był to śpiew nie tyle przepełniony duchem przyjaźni i sympatii do Polski, ile kłamstwa, manipulacji i totalnego medialnego matrixu. Komuś, kto 10 kwietnia 2011 roku
w Warszawie nie był - może łatwiej jest uwierzyć kantorom głównego medialnego nurtu. Problem polega jednak na tym, że ja (i co najmniej „kilka” innych osób...) tam w tym dniu byłem. A do tego, co tam ujrzałem, i o czym nazajutrz miałem okazję usłyszeć w radiu
i wyczytać w Internecie (telewizji raczej nie oglądam), dużo bardziej pasowałby tekst z innej pieśni: słowa poety Andrzeja Sobczaka z „Przeżyj to sam” zespołu „Lombard”, która stała się na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku hymnem pokolenia stanu wojennego:

„Widziałeś wczoraj znów w dzienniku zmęczonych ludzi wzburzony tłum
I jeden szczegół wzrok Twój przykuł: ogromne morze ludzkich głów
A spiker cedził ostre słowa od których nagła wzbierała złość
I począł w Tobie gniew kiełkować, aż pomyślałeś: milczenia dość!”

I jako żywo skonstatowałem, że jakże blisko obok siebie są te dwie rzeczywistości, które rozdzielają całe trzy dekady. Bo z jednej strony można było obejrzeć sobie w telewizji TVP2 cykliczny program „Tomasz Lis na żywo”, w którym trzech przerażonych profesorów i dwóch równie przejętych redaktorów glanowało jednego architekta (Czesława Bieleckiego, który ostatnio kandydował w wyborach na Prezydenta Warszawy) i na tej podstawie uwierzyć, że oto zgodnie z tym, czego dowodzi owa piątka - mamy obecnie początek tego procesu, który w 1933 roku w Niemczech wyniósł do władzy pewnego niespełnionego malarza o austriackich korzeniach. Z tym, że główny sprawca tego całego obecnego zamętu nie ma na imię Adolf, lecz Jarosław. A z drugiej strony można było być w tej Warszawie i samemu widzieć to, co tam się działo w niedzielę 10 kwietnia 2011 r. Dlatego powiedziałem sobie, że koniecznie muszę zaświadczyć o tym, co tam zobaczyłem i przeżyłem. Ważne, żeby ludzie też się dowiedzieli. Moja relacja będzie miała charakter bardziej osobisty niż „oficjalny”.

O tym, że 10 kwietnia 2011 roku postaramy się pojechać do Warszawy byliśmy przekonani z moją żoną Basią od dobrych paru miesięcy. Po prostu nie można było tam 10 kwietnia nie być. To właśnie tam tego dnia biło serce Polski. Obchody rocznicowe katastrofy smoleńskiej we Wrocławiu oczywiście również były ważne. Marsz Pamięci spod Pomnika Katyńskiego zgromadził 1500-2000 uczestników, co jak na „Festung Breslau” jest całkiem przyzwoitym wynikiem. Nasz udział w tym wrocławskim marszu, praca zawodowa, konieczność stawienia się na autokar do Warszawy na godzinę 5:00 i lęk przed zaspaniem poskutkował tym, że tej nocy z żoną spaliśmy „na zakładkę”: ja jakieś 40 minut, ona z półtorej godziny (i to tylko dlatego, żeby miała siły przygotować kanapki na cały następny dzień...). Na szczęście można było trochę "pokimać" w autobusie.

Wydarzenia niedzieli 10 kwietnia 2011 roku postaram się przedstawić chronologicznie, godzina po godzinie.
Godzina 5:20:
Nasz autokar wypełniony członkami i sympatykami wrocławskiego oddziału Prawa i Sprawiedliwości oraz sygnatariuszami Wrocławskiego Społecznego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego wyrusza z parkingu pod Urzędem Wojewódzkim do Warszawy. Po drodze na Psim Polu zabieramy kilka osób wchodzących w skład naszej wyprawy. W składzie naszej "delegacji" są między innymi znani mi dobrze członkowie grupy inicjatywnej Wrocławskiego Społecznego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego: pani Małgorzata Suszyńska (z mężem Kazimierzem), pani Agnieszka Kowańdy, pan Marek Muszyński, pan Lech Stefan, pan Eugeniusz Szumiejko i pan Robert Pieńkowski (z żoną i czwórką "pociech"). Pełni on zresztą zaszczytną i odpowiedzialną funkcję naszego „przewodnikiem stada”. Wcześniej pociągiem do Warszawy wyruszył pan Marek Dyżewski. Około godziny 11:00 dojeżdżamy do przedmieść Warszawy. Ze względu na porę naszego przyjazdu nie mogliśmy uczestniczyć w dwóch pierwszych punktach obchodów 10 kwietnia w Warszawie: we mszy świętej w Kościele Seminaryjnym przy ul. Krakowskie Przedmieście 52/54 (obok Pałacu Prezydenckiego) o godzinie 8:00 i w złożeniu wieńca przez Jarosława Kaczyńskiego i jego najbliższych współpracowników pod Pałacem Prezydenckim o godzinie 8:41.
Godz. 11:33:
Wysiadamy z autokaru pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie.
11:58:
Po "wylogowaniu" się z autokaru i pobraniu kilku paczek materiałów informacyjnych Prawa i Sprawiedliwości na temat Lecha Kaczyńskiego (które przenieśliśmy do naszego autokaru) - wyruszamy w stronę Pałacu Namiestnikowskiego przy Krakowskim Przedmieściu. W samo południe ma tam być odmówiona modlitwa Anioł Pański. Nie mamy szans zdążyć, ale chcemy tam być, chociaż spóźnieni. Wcześniej dociera do nas informacja o incydencie pod Pałacem Namiestnikowskim - poturbowaniu przez policję dwóch posłanek PiS-u: Marzeny Machałek oraz Danieli Chrapkiewicz. Zdaniem posła PiS Joachima Brudzińskiego jest to celowo wyreżyserowana prowokacja. W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" powiedział on potem: „Chodziło o to, by móc stworzyć narrację: PiS wszczyna burdy”. Czy to będzie jedyna prowokacja tego dnia? Idąc na Krakowskie Przedmieście rozwijamy „sztandary”, które wspaniale łopoczą na wietrze. Tego dnia wiatr jest po naszej stronie. Flag mamy siedem, w tym trzy z kirem i jedna flaga „Solidarności”. Gdy tak szliśmy z rozwiniętymi flagami (a wiatr zdecydowanie pozwolił w całej krasie zaprezentować piękno naszych narodowych barw) - jedyny raz tego dnia mieliśmy okazję spotkać się w stolicy z negatywnym przyjęciem. W zasadzie samo to zdarzenie było może i nawet śmieszne. Otóż gdy zatrzymaliśmy się przed przejściem dla pieszych w przejeżdżającym z dużą prędkością samochodzie młody Warszawiak po stronie pasażera odkręca szybę i krzyczy w naszym kierunku: "Opętani! Opętani!" pokazując palcami satanistyczny gest.
12:24:
Docieramy na Krakowskie Przedmieście pod Pałac Prezydencki. Las biało-czerwonych flag robi nieprawdopodobne wrażenie. Nigdy wcześniej nie widziałem „na żywo” takiej ilości flag narodowych zgromadzonych w jednym miejscu. Po chwili jesteśmy tuż przy podwójnym stalowym płocie wybudowanym z polecenia namiestnika Pałacu. Stoimy prawie twarzą w twarz z funkcjonariuszami Policji w pełnym rynsztunku bojowym. Zwraca uwagę duża ilość kobiet wśród funkcjonariuszy. W tych kamizelkach kuloodpornych i osłonach na nogach i rękach wyglądają dość dziwnie. Ale pewnie jest się czego bać, skoro „IV R.P. ante portas”. Wśród lasu biało-czerwonych flag jedna też biało-czerwona, ale z pięcioma krzyżami - flaga Gruzji. Olbrzymia ilość transparentów. Tłum skanduje m. in. "Weźcie Bronka, oddajcie skrzynki!", "Komorowski won do Moskwy!", "Tusk pod sąd!" i tym podobne hasła. Tłum jest taki, że prawie zupełnie uniemożliwia przemieszczanie się Krakowskim Przedmieściem.
13:12:
Obchodzimy Krakowskie Przedmieście bocznymi ulicami z drugiej strony, od strony pomnika Adama Mickiewicza i kościoła pokarmelickiego. Podczas rozmowy z młodym człowiekiem dowiadujemy się o incydentach w czasie składania wieńca przez posłów Prawa i Sprawiedliwości o godzinie 8:41.
13:34:
Decydujemy się na odwrót. Wracamy do Pałacu Kultury i Nauki przez Plac Zwycięstwa. Przechodzimy obok pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego, Krzyża Papieskiego i Grobu Nieznanego Żołnierza, zatrzymując się wszędzie na chwilę. Sztywnym i bardzo istotnym punktem naszego programu jest przecież w końcu udział w inauguracji Ruchu Społecznego imienia Lecha Kaczyńskiego, która ma odbyć się w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki. Mają w niej wziąć udział delegaci Komitetów z całej Polski. Musimy wracać, żeby zdążyć. Przed godziną 14:00 jesteśmy pod Pałacem Kultury i Nauki. Ciężko dostać się do środka pomimo posiadanych zaproszeń. Pocieszamy się tym, że podobne kłopoty ma również pani minister Zyta Gilowska, przed którą jednak tłum rozstępuje się. W końcu udaje się nam sforsować wejście i jesteśmy w środku.
14:24:
Jesteśmy już na balkonie w Sali Kongresowej, która jest szczelnie wypełniona, tak że znalezienie wolnego miejsca graniczy z cudem. Na parterze mnóstwo biało-czerwonych flag. Moja żona Basia jest niepocieszona: przy wejściu odebrano jej naszą biało-czerwoną flagę z kirem, flagę o tyle pamiątkową, że była z nami na pogrzebie Lecha Kaczyńskiego w Krakowie 19.04.2010 r. Czy w tym całym zamieszaniu uda się ją odzyskać? Trwa oczekiwanie, ostatni zaproszeni usiłują znaleźć miejsce siedzące, coraz więcej osób wchodzących na salę musi zadowolić się miejscami stojącymi. W dole rozlegają się oklaski, przenoszą się falą na pozostałe „piętra” widowni: to Jarosław Kaczyński zajął miejsce na parterze, w pierwszym rzędzie wśród zgromadzonych.
14:40:
W Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie rozpoczyna się uroczyste spotkanie członków Komitetów z całej Polski, poświęcone pamięci ś.p. Prezydenta R.P. Lecha Kaczyńskiego, jego małżonki Marii Kaczyńskiej oraz wszystkich osób, które zginęły w katastrofie lotniczej rządowego samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem. Na wstępie spotkania aktor Jerzy Zelnik czyta wiersz Zbigniewa Herberta zatytułowany „Las Ardeński”. Potem prosi o uczczenie chwilą ciszy wszystkich poległych w katastrofie smoleńskiej. Wstajemy. W ciemności rozlegają się pierwsze dźwięki wspaniałego, przejmującego tematu muzycznego Michała Lorenca zatytułowanego „Wyjazd z Polski” (będącego wcześniej fragmentem ścieżki dźwiękowej filmu „Różyczka”, który swoją premierę miał w marcu 2010 roku).

Na ekranach telebimów pojawiają się i znikają nazwiska i twarze osób poległych w narodowej smoleńskiej tragedii. Następnie prowadzący spotkanie Jerzy Zelnik wita zebranych gości. Podczas powitania Prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego zaczyna się to, co później tego dnia spotyka go wielokrotnie, gdy tylko gdziekolwiek się w Warszawie pojawi - aplauz, feta, entuzjastyczne i życzliwe oklaski. Mam wrażenie, że im bardziej jest opluwany przez media i rządzący establishment - tym większą sympatią cieszy się u zwykłych ludzi. Tak jakby chcieli mu wynagrodzić tą niesprawiedliwość, która go spotyka. Długotrwała feta zmusza Prezesa Prawa i Sprawiedliwości do wyjścia na scenę (choć wcześniej w tym momencie prawdopodobnie nie miał takiego planu) i przerwania owacji proszącym gestem rąk. W czasie powitań taka feta zdarza się raz jeszcze, gdy Jerzy Zelnik wypowiada słowa: „szczególnie ciepłe myśli kierujemy do nieobecnej tu dziś matki ś.p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, pani Jadwigi Kaczyńskiej”. Po oficjalnych powitaniach Jerzy Zelnik czyta przesłanie ś.p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego do przedstawicieli Rodzin Katyńskich z dnia 10 kwietnia 2010 roku - jego ostatnie przemówienie, którego nie było mu dane wygłosić tego tragicznego dnia. Szczególnie przejmująco brzmią słowa Lecha Kaczyńskiego: „Doły śmierci na zawsze miały ukryć ciała pomordowanych i prawdę o zbrodni. Świat miał się nigdy nie dowiedzieć. Rodzinom ofiar odebrano prawo do publicznej żałoby, do opłakania i godnego upamiętnienia najbliższych. Ziemia przykryła ślady zbrodni, a kłamstwo miało wymazać ją z ludzkiej pamięci. Ukrywanie prawdy o Katyniu - efekt decyzji tych, którzy do zbrodni doprowadzili - stało się jednym z fundamentów polityki komunistów w powojennej Polsce: założycielskim kłamstwem PRL.”. Jednakże najbardziej bolesne i tragiczne jest pięć zdań, którym 10 kwietnia 2010 roku historia dopisała nowe, jakże dramatycznie znaczenie: „Katyń stał się bolesną raną polskiej historii, ale także na długie dziesięciolecia zatruł relacje między Polakami i Rosjanami. Sprawmy, by katyńska rana mogła się wreszcie w pełni zagoić i zabliźnić. Jesteśmy już na tej drodze. My, Polacy, doceniamy działania Rosjan z ostatnich lat. Tą drogą, która zbliża nasze narody, powinniśmy iść dalej, nie zatrzymując się na niej ani nie cofając.” Cóż, pisząc te słowa ś.p. Prezydent Lech Kaczyński nie mógł przypuszczać, że ta „katyńska rana” otworzy się tak szczególnie boleśnie i tragicznie, tak szybko…

Po słowach ostatniego przemówienia Lecha Kaczyńskiego znowu rozbrzmiewa muzyka Michała Lorenca, a na telebimach pojawiają się obrazy filmu prezentującego opinie o Prezydencie wraz ze zdjęciami i fragmentami nagrań z okresu jego prezydentury. Szczególne poruszenie i długotrwałe oklaski wywołują zacytowane słowa Prezydenta Gruzji Michaiła Saakaszwiliego: „Nasz Naród nie ma wątpliwości - on był prawdziwym bohaterem. Widzieliśmy jego bohaterstwo. Odważył się w bardzo trudnym momencie zrobić to, czego wielu ludzi nie miało odwagi zrobić.”

Po zakończeniu tej prezentacji Jerzy Zelnik zaprasza na scenę Prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego. Jarosław Kaczyński powiedział: „Jestem bardzo wdzięczny za to powitanie, za ten entuzjazm, choć chwila tak smutna, gdy obchodzimy pierwszą rocznice wielkiej tragedii. Zebraliśmy się tutaj ku pamięci Prezydenta RP, jego małżonki, ale też ku pamięci wszystkich którzy przed rokiem odeszli od nas tak niespodziewanie, tak nagle, tak gwałtownie. Można o nich powiedzieć, tak jak powiedział o innych, o wielu innych, Wielki Poeta: zostali zdradzeni o świcie. Niezależnie od tego, jaka była przyczyna tej katastrofy, co ostatecznie doprowadziło do tego, że samolot się rozbił, to z tego, co już dziś wiemy - możemy to powiedzieć: zostali zdradzeni”. Dodał: „Zostali zdradzeni wszyscy ci, którzy wiedzą, że z pamięci o Katyniu wyrasta zobowiązanie”. Mówił: „Powiedzieć: nie rezygnujemy - to domagać się szacunku dla Narodu, dla pomordowanych, dla innych, dla siebie samych, to domagać się praw. Musimy powiedzieć raz jeszcze - nie rezygnujemy. Rok i jeden dzień temu to „nie rezygnujemy” odnosiło się do ofiar Katynia, Tweru, Miednoje i wielu innych miejsc, ale dziś to „nie rezygnujemy” dziś odnosi się także do Smoleńska. Trzeba powtarzać: nie rezygnujemy. A jeśli ktoś zapyta: dlaczego? - trzeba odpowiedzieć: dlatego, bo szanujemy Polskę, szanujemy nasz Naród, szanujemy samych siebie”. Dodał: „Jest w nas także ból inny, społeczny, narodowy. Na szczytach naszego Państwa zabrakło ludzi, którzy swoje polityczne credo przedstawiali krótko: warto być Polakiem. I to „warto być Polakiem” zmieniali w czyn. Dlatego musimy o tym pamiętać do końca naszych dni i musimy tę pamięć przekuwać w czyn. Musimy wykonywać ich Testament. To nasze zobowiązanie.” O swoim Bracie mówił: „Mój świętej pamięci Brat był przede wszystkim kontynuatorem tego wszystkiego, co składało się w naszej historii na nurt patriotyczny i niepodległościowy… Lech Kaczyński pozostał tej drodze ku niepodległości i ku wolności wierny. I my musimy iść dalej po tej drodze. Pierwszy na niej krok to prawda o Smoleńsku. Musimy uczynić wszystko, by ta prawda, niezależnie od tego jaka jest i kogo będzie bolała - wyszła na jaw.” W tym momencie zebrani zaczęli skandować słowa: „Chcemy prawdy! Chcemy prawdy!”. Jarosław Kaczyński wspomniał między innymi dwie kobiety: Annę Walentynowicz i Grażynę Gęsicką. Dodał również na temat istnienia alternatywnego sensu katastrofy smoleńskiej: „Nie możemy również zapomnieć o innym sensie smoleńskiej lekcji: nasze państwo nie było w stanie ochronić nawet swojego Prezydenta. Bo zła, niesprawiedliwa i nieefektywna jest konstrukcja społeczna, na której nasze Państwo się opiera. Musimy to zmienić. Musimy to zmienić dla nas, dla tych, którzy przyjdą po nas - dla przyszłych pokoleń i żeby spłacić ten wielki dług, który mamy: dług wobec tych, których zdradzono o świcie - przed wiekami, przed dziesięcioleciami i przed rokiem”. Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego (trwające około 15 minut) wywołuje owacyjne przyjęcie zebranych. W uniesieniu skandują po chwili „Tu jest Polska!”, a następnie spontanicznie intonują Hymn Narodowy.

Następnym mówcą jest prof. Zdzisław Krasnodębski. Siedzący koło nas młody człowiek (jak wynikało z jego rozmowy z kolegą przed rozpoczęciem uroczystości - student) mówi: „to jest świetny gość”. Trochę mnie to rozbawia, bo mówi to takim tonem, jakby odkrywał przed nami jakąś tajemnicę. Ale nie czas na wesołość, chwila wymaga powagi: młodzieniec chce podzielić się z otoczeniem swoim przekonaniem i to należy uszanować. Jedno jest pewne: chłopak się nie pomylił. W swoim prawie dziesięciominutowym wystąpieniu prof. Krasnodębski przedstawił stan Państwa Polskiego po katastrofie 10 kwietnia 2010 roku. Nie poprzestał jednak na tym - wskazał również możliwe drogi wyjścia z obecnej potwornej zapaści, w której pogrążyła nas polityki, czy też raczej jej zupełny brak - rządzącej partii, Platformy Obywatelskiej. Powiedział między innymi: „Zebraliśmy się po to, żeby powiedzieć: to nie jest tak, że to jest sprawa jednej osoby, jednej partii - to jest sprawa Polski. (…) My wiemy, że Pamięć jest warunkiem pomyślnej przyszłości, budowy lepszej Polski. Ta pamięć to najbardziej fundamentalny obowiązek uczciwego Polaka, a ten, kto ten obowiązek kwestionuje - nie zasługuje na wygraną. Musimy przypominać o tym, kto ponosi odpowiedzialność za katastrofę smoleńską. Musimy domagać się prawdziwego, a nie tylko pozorowanego śledztwa. (…) Nie możemy pozwolić na to kłamstwo, które zostało wypowiedziane zaraz po katastrofie: że Państwo Polskie zdało egzamin. Państwo Polskie egzaminu nie zdało. (…) Musimy domagać się od władz polskich postawienia pomnika na Krakowskim Przedmieściu: jako symbolu naszej pamięci i jako początku odnowy Polski. I jeżeli będzie potrzeba, to sami ten pomnik zbudujemy. Mówił także o nowej Polsce: „Polska, w której nie ma równych i równiejszych. Polska, w której nie ma korupcji. Polska, w której nie ma przepaści między bogatymi i biednymi obywatelami, między bogatymi i biednymi regionami. Jednym słowem: Polska Prawa, Sprawiedliwa i silna. I taka Polska jest naszym wielkim projektem, a ten projekt zostawił nam w testamencie Nasz Prezydent.” Skonkludował też: „Niestety, wiemy wszyscy, że dziś jesteśmy od tej Polski oddaleni bardziej niż wtedy, kiedy Prezydent trwał na swojej reducie... Wiele osób pyta mnie, pyta siebie, co możemy zrobić? Co możemy zrobić my ludzie, zwykli obywatele? Odpowiedź jest prosta: bo to właśnie od nas, od zwykłych obywateli zależy najwięcej, bo to do obywateli należy ta Rzeczpospolita. I stąd w Polsce wiemy, że tyle będzie wolności w Polsce i tyle będziemy mieli szacunku w świecie, ile sobie sami wywalczymy. Wywalczymy pokojowo, naszą obecnością, wolnym słowem, naszą działalnością polityczną, gospodarczą i intelektualną. A także naszym głosem oddanym w wyborach. Dlatego apel do Polaków, do nas tutaj wszystkich: reagujmy na kłamstwo, nie bójmy się wyrażać naszych przekonań, twórzmy stowarzyszenia, organizujmy się. A Lech Kaczyński niech pozostanie dla nas wzorem postawy Obywatela i Polaka, symbolem i przewodnikiem jednoczącym nas we wspólnym działaniu dla Polski.”

Po burzliwym przyjęciu przemówienia Zdzisława Krasnodębskiego głos zabiera minister z Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego Maciej Łopiński. Odczytuje deklarację ideową Ruchu Społecznego im. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. W jej treści słyszymy między innymi słowa: „My, reprezentanci komitetów, klubów i stowarzyszeń powstałych w różnych środowiskach społecznych po tragicznej śmierci w Smoleńsku ś.p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zebrani w Warszawie w pierwszą rocznicę tragedii, postanawiamy utworzyć Ruch Społeczny imienia Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Nasza Ojczyzna potrzebuje działań na miarę wyzwań cywilizacyjnych oraz współczesnych zagrożeń ekonomicznych i politycznych. Obieramy za patrona ś.p. Lecha Kaczyńskiego, ponieważ sądzimy, że patriotyzm, wolność i godność, którymi kierował sie w swoim życiu prywatnym i służbie publicznej są dziś najważniejszymi wartościami dla Polaków. (...) Przyjęty przez rząd Polski sposób wyjaśniania okoliczności tragedii smoleńskiej ujawnił pilną potrzebę odbudowy instytucji naszego państwa oraz uświadomił konieczność przywrócenia polityce jej wymiaru moralnego. W Polsce jest wiele nieprawości, których bolesnym przejawem stał sie stosunek części wpływowych grup politycznych i medialnych do ś.p. Lecha Kaczyńskiego oraz licznych środowisk społecznych, identyfikujących sie z Jego poglądami politycznymi i dążących do upamiętnienia Prezydenta a także wszystkich ofiar katastrofy. Zbyt często są lekceważone: dobro wspólne, reguły państwa prawa, praworządność i uczciwość, co zagraża spójności społecznej oraz wywołuje poczucie krzywdy, a w konsekwencji niszczy podstawy demokracji. Wielu Polaków zostało wykluczonych z życia publicznego lub odwróciło się nie tylko od polityki, ale również od aktywności społecznej, nie akceptując takiego stylu rządzenia. (...) Naszym celem jest poszerzanie podmiotowości narodu jako wspólnoty politycznej w państwie, jak również odbudowa podmiotowości państwa polskiego w środowisku międzynarodowym. Podejmując przesłanie konferencji w Jachrance „Lech Kaczyński - pamięć i zobowiązanie” zamierzamy utworzyć Ruch działający wedle trzech zasad organizacyjnych: koordynacji inicjatyw regionalnych, lokalnych i środowiskowych; autonomii poszczególnych komitetów; utrzymywania między komitetami więzi ideowej i organizacyjnej w skali całego państwa. Pomni dorobku naszego Patrona będziemy dokumentować Jego myśl i służbę publiczną. Depozytariuszem spuścizny ideowej, myśli politycznej i działań państwowych Prezydenta, jest Jego brat - Jarosław Kaczyński. (...) Wolna Polska jest winna cześć ś.p. Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu oraz członkom delegacji, bowiem dobrze zasłużyli sie Ojczyźnie.” Deklaracja jest sygnowana przez reprezentantów Ruchu Społecznego imienia Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.

Ilość osób, które wzięły udział w uroczystościach w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki można ocenić na ponad 3 tysiące osób.
16:15:
O tej mniej więcej godzinie kończy się spotkanie związane z inauguracją Ruchu Społecznego im. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.
16:30:
Formuje się i rusza ulicą Świętokrzyską pochód w stronę Krakowskiego Przedmieścia. Patrzenie na formujący się pochód z okien kuluarów Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki robi na mnie duże wrażenie. Nad głowami ludzi setki, a może tysiące flag w barwach narodowych, wiele przepasanych kirem.
16:58:
Mijamy pomnik Mikołaja Kopernika, a o
17:06:
Jesteśmy już przy hotelu „Bristol” na Krakowskim Przedmieściu.
17:08:
Służby porządkowe proszą o utworzenie pośrodku ulicy szpaleru. Po chwili wąskim przejściem wśród tłumu przemyka Jarosław Kaczyński. I znów wiwaty, oklaski, skandowanie „Jarosław, Jarosław!”. Ogrom powszechnej sympatii, jaką budzi ten niepozornego wzrostu mężczyzna, daje chyba niektórym mocno do myślenia...
17:10:

Jarosław Kaczyński wygłasza (świetne, jak się wkrótce okazuje) przemówienie. Jest na tyle dobre, że nie mogę się powstrzymać, żeby nie zacytować go w całości:
„Szanowni Państwo, proszę was o chwilę ciszy i skupienia. Chciałbym powiedzieć kilka słów o dzisiejszym dniu. O tym, co powinniśmy uczynić, do czego powinniśmy dążyć. Otóż Szanowni Państwo, kiedy na was patrzę, to jedno z całą pewnością wiem: ci, którzy chcieli zabić pamięć, przegrali. Przegrali proszę państwa. Nie udało się. Nie udało się, pamiętamy. My pamiętamy i będziemy pamiętać. A pamiętamy dlatego, że szanujemy tych, którzy zginęli, bo szanujemy naród polski, szanujemy sami siebie. Pamiętamy, powtarzam, bo nie pamiętać mogą tylko ci, którzy ani Polski, ani poległych, ani nawet siebie samych nie szanują. A ci, którzy siebie nie szanują, nie są szanowani przez innych. I każdy dzień, także te ostatnie dni, przynoszą kolejne dowody, że to jest prawda, że kto nie szanuje siebie, nie jest szanowany przez innych. Ta sprawa tablicy, którą w nocy potajemnie zmieniono, to przecież wielki dowód braku szacunku. Ale powtarzam: jeśli ktoś siebie nie szanuje, jeśli ktoś nie potrafi wypełniać elementarnych obowiązków, które ciążą na każdym, kto sprawuje wysokie urzędy, tego nie szanują i inni. I mamy tego dowody. Kiedyś tutaj chyłkiem zawieszano tablicę. Teraz w nocy inni chyłkiem tablicę zdjęli i zmienili. Jest między tymi dwoma faktami, wydawałoby się, odległymi w czasie, miejscu, wydawałoby się bez związku, jednak pewien wyraźny związek. Musimy o tym pamiętać. Musimy pamiętać o tym po to, by nigdy nie dać sobie wmówić że ci, którzy nie szanują Polski, którzy nie szanują nas, którzy nie szanują siebie, mają prawo mówić w naszym imieniu, mają prawo mówić w imieniu naszego kraju. Nie mają takiego prawa! Polacy dobrze wiedzą, co zdarzyło się 71 lat temu w Katyniu, w Charkowie, w Miednoje, w Twerze. Doskonale to wiemy. I doskonale wiedzą, co zdarzyło się w Smoleńsku. Wiemy to i domyślamy się, dlaczego tak się zdarzyło. Ale wiemy także i o tym, co zdarzyło się tu, w tym miejscu, przed tym Pałacem. Co działo się w całej Polsce. Wiemy, pamiętamy, że naród, że ta najlepsza część narodu była wtedy zjednoczona. Pamiętamy jak bardzo tą jedność żeśmy przeżywali, ile siły czerpaliśmy z tej jedności. Ona była dla nas wspomożeniem w ciężkiej chwili, była wsparciem, była nadzieją na przyszłość. Ale są tacy, których ta jedność przeraziła. Są tacy, których przeraziła. Zostawmy ich z ich strachem, ich kordonami, które nie pozwalają tutaj dotrzeć przed pałac. Zostawmy ich w z ich przeświadczeniu - które nie wiadomo skąd czerpią - że są lepsi. Zostawmy z ich niewiarą w Polskę. Dziś, w rok po strasznej tragedii, pytamy o tych, którzy zginęli. I pytamy o to, czy zostawili testament. Tak, zostawili testament. I zostawił także taki testament prezydent Rzeczpospolitej Polskiej. I w centrum całej jego działalności była głęboka wiara w Polskę, w jej przyszłość, była duma z Polski. On mówił: warto być Polakiem, warto by Polska trwała, warto by w Polsce powstała wreszcie elita czysta, niepowiązana z tamtymi czasy. Elita patriotyczna, elita gotowa pracować dla ojczyzny w każdym miejscu, w każdej sytuacji i na każdym forum gotowa jej bronić. To była wiara głęboka i wiara skierowana w przyszłość. Pamiętajmy o tym i dziś. Pamiętajmy o tym, że przychodzimy tutaj uczcić to, co się stało w przeszłości, ale przychodzimy także dla przyszłości. Przeszłość, pamięć jest ważna, jest bardzo ważna. Nie można budować domu na piasku, a pamięć to skała. Dom trzeba budować na skale - tak uczy ewangelia. Ale ten dom musi być solidny, musi być mocny i musi być nasz! Wolna Polska, ale jaka Polska? Jaka Polska będzie tym solidnym, silnym, naszym domem? Po pierwsze musi to być Polska sprawiedliwa. Polska życzliwa, życzliwa jako państwo dla swoich obywateli. Musi zwracać się ku najsłabszym, ku tym, którym źle. Musi potrafić wyciągnąć do nich rękę. To musi być Polska praworządna, to musi być Polska, której sądy będą decydowały, wydawały wyroki zgodnie z prawem, bez względu na to, kto przed sądem stoi: czy silny, czy słaby, czy miliarder, czy też człowiek skromny. Sądy, które nie będą się ośmielały nazywać białego czarnym, kłamać w żywe oczy, gdzie prawda będzie rzeczą niepodważalną! To musi być Polska, w której wszyscy, którzy pracują dla państwa, ci, których wspólnie nazywamy aparatem państwowym, będą służyć obywatelowi, będą nam służyć! Niezależnie od tego czy są policjantami, urzędnikami, nauczycielami. Niezależnie od tego, jaką konkretną pracę czy służbę wykonują, bo po to są! Po to są, by służyć zwykłemu obywatelowi. By służyć Polakom! By służyć naszej teraźniejszości, naszej przyszłości. Bo wreszcie, szanowni państwo, to musi być Polska odważnej i zdecydowanej polityki zagranicznej. Polityki broniącej polskich interesów. Można to porównać do okrętu, który ma napęd i ma ster, a w żadnym razie nie może być tak, że jest to jakiś kawał drewna, bez napędu, bez steru, który płynie głównym nurtem, jak to się ostatnio mówi, tylko nie wiadomo, dokąd ten nurt nas prowadzi! I to wreszcie musi być Polska, w której nasi rodacy, nasi obywatele, wszyscy, ale szczególnie ci młodzi, ci dzisiaj dotknięci masowym bezrobociem, będą mieli szansę. Trzeba te wszystkie bariery, które tworzy złe prawo, które tworzą kliki, mafie, korupcja - zniszczyć. To dopiero będzie taka Polska! Ten wielki kapitał, który zgromadziliśmy - w naszych umysłach, naszych sercach, w ciągu ostatnich przeszło 20 lat, który zgromadziliśmy dzięki społeczeństwu, dzięki rodzinom, ten kapitał musi być wykorzystany. On może eksplodować, on może pchnąć Polskę do przodu, w wielkim tempie, ale nasz porządek publiczny, nasz porządek społeczny, nasz porządek ekonomiczny, musi być inny. Musi być zmieniony. O takiej Polsce marzył Lech Kaczyński, mój świętej pamięci brat i prezydent Rzeczpospolitej. Marzył i pracował dla niej - jako działacz Solidarności, jako szef Najwyższej Izby Kontroli, jako minister sprawiedliwości, jako prezydent tego miasta i wreszcie jako prezydent Rzeczpospolitej. Walczył o nią i może dlatego nie ma go już wśród nas. Ale jego testament jest, z całą pewnością, aktualny, o taką Polskę musimy walczyć, każdego dnia - nie tylko takiego jak ten dziś - piękny, wspaniały i uroczysty. I musimy też pamiętać, pamiętać czynnie, pamiętać o tym, że ci, którzy zabiegali o dobry los ojczyzny powinni być uczczeni - bez małostkowych wykrętów, bez różnego rodzaju chwytów i chwycików, bez tej marności, którą widzimy w tych, którzy uczcić poległych, a w szczególności poległego prezydenta, nie chcą. Dziękuję, dziękuję państwu, ale pamiętajcie - jeśli chcemy kiedyś zobaczyć pomniki wszystkich poległych, bo wszystkim się to należy, jeśli chcemy zobaczyć pomniki Lecha Kaczyńskiego, ale przede wszystkim, jeśli chcemy sprawiedliwej Polski, nie tej, która nieustannie sięga do płytkich kieszeni, jeśli tylko coś złego się w ekonomii dzieje, jeśli chcemy Polski solidarnej, jeżeli chcemy Polski, o którą walczyły miliony w latach osiemdziesiątych, to musimy przypomnieć sobie te dni sprzed sześciu lat, gdy bardzo wielu z nas marzyło o tym, co nie my, nie nasza formacja polityczna nazwała IV Rzeczpospolitą. Musimy o tym pamiętać, bo chociaż wtedy się nie udało, to musi się udać. Musimy zmienić Polskę! Musimy zmienić Polskę w imię naszego interesu, w imię interesu naszego narodu, w imię interesu każdego z nas, w imię interesu przyszłych pokoleń! Tak dalej być nie może! Tak dalej być nie może, ale ja głęboko wierzę, że przyjdzie taki czas, gdy będziemy składali wieńce, kwiaty, zapalali znicze pod powstałymi już pomnikami i będziemy wspominali ten straszny dzień, 10 kwietnia 2010 r., jako dzień tragicznego, straszliwie tragicznego wydarzenia, ale także jako dzień przebudzenia Polaków. Dziś, proszę państwa, w to przebudzenie wierzę mocniej niż wczoraj. Jestem przekonany, że Polska się budzi, i że będziemy mieli nową i lepszą Polskę!”.

15-minutowe przemówienie Prezesa Prawa i Sprawiedliwości wielokrotnie przerywają oklaski i okrzyki ludzi. Ludzie skandują, między innymi: „Pamiętamy, pamiętamy!”, "Jarosław, Jarosław!", „Wolna Polska!”. Po chwili zgromadzeni spontanicznie zaczynają śpiewać Hymn. Później, wieczorem jeszcze raz zabrał głos Jarosław Kaczyński (ale tego nie było dane nam już usłyszeć, ponieważ musieliśmy wracać do autobusu, który miał nas odwieźć do Wrocławia). Prezes PiS zaapelował do zgromadzonych o obecność przed Pałacem Prezydenckim w kolejnych miesiącach. Głos zabrał wtedy również były przewodniczący NSZZ „Solidarność” Janusz Śniadek. Podkreślił, że zgromadzeni przed Pałacem spotkali się wieczorem „z głębokiej potrzeby serca”. „Tragedia smoleńska, odejście od nas, strata wielkiego patrioty - pana prezydenta Leszka Kaczyńskiego, uświadomiła nam wszystkim jak bardzo wartości, którymi się kierował, są potrzebne nam wszystkim” - oświadczył. Jak mówił, „odżyła wielka potrzeba wspólnoty”. Janusz Śniadek powiedział również: „Panie prezydencie wartości, żołnierzu prawdy - pomnik postawiony Tobie, będzie pomnikiem ideałów Solidarności, będzie pomnikiem człowieka Solidarności, który wyniesiony na szczyty władzy dochował wierności wartościom i ludziom, to będzie pomnik wierności Ideałom i Prawdzie”. Zgromadzeni zareagowali na to okrzykami: „Chcemy pomnika! Chcemy pomnika!”. „Są tacy, którzy nie chcą tego pomnika, ale my potrafimy stawiać takie niechciane pomniki, postawiliśmy już niejeden” – zaznaczył Janusz Śniadek. Myślę że te słowa Janusza Śniadka trafiły nie tylko do nas. Wiele osób, z którymi rozmawialiśmy o wydarzeniach z 10 kwietnia w poniedziałek i w dniach kolejnych, a które znały relacje z Warszawy z mediów (innych niż te mainstreamowe) wracało do tego przemówienia i do niego się odnosiło.

17:30:
W niebo wzlatują setki baloników w barwach białych i czerwonych. Ktoś w tłumie mówi, że to inicjatywa blogerów i komentatorów pt. „Las katyński”.
18:04:
Tłum ludzi na Krakowskim Przedmieściu uniemożliwia przemieszczenie się na Plac Zamkowy, gdzie rozpoczyna się koncert zorganizowany przez „Gazetę Polską”. Gdy udaje nam się w końcu jakoś wyrwać z tłumu i dotrzeć na Plac Zamkowy - trwa tam właśnie koncert Jana Pietrzaka. Wielu zebranych podchwytuje słowa pieśni „Żeby Polska była Polską”. Chcąc w pełni uczestniczyć w nabożeństwie w intencji ofiar tragedii smoleńskiej, rezygnujemy z wysłuchania koncertu i próbujemy dostać się do środka Archikatedry pod wezwaniem św. Jana.
18:20:
Udaje nam się wejść do świątyni, gdzie trwa poprzednia msza, w której uczestniczymy. W trakcie mszy ludzi przybywa coraz więcej.
19:00:
Rozpoczyna się Msza Święta w Archikatedrze Św. Jana (trwa ona półtorej godziny). Katedra jest wypełniona po brzegi. Większość wiernych, która nie zmieściła się w świątyni stoi na zewnątrz. Wokół kościoła zbierają się tysiące ludzi. Mszę, w której uczestniczą rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej (m.in. Jarosław Kaczyński, Marta Kaczyńska z mężem) i przyjaciele tragicznie zmarłych (m.in. Maciej Łopiński, były minister w kancelarii Lecha Kaczyńskiego) koncelebruje ponad 30 księży pod przewodnictwem proboszcza bazyliki archikatedralnej księdza Bogdana Bartołda. Wygłasza on również homilię, w której mówi między innymi: „W obliczu katastrofy pytamy, dlaczego tylu wspaniałych ludzi odeszło i jakie dobro wyniknie z tej tragedii”. Ksiądz Bogdan Bartołd przywołał postać Lecha Kaczyńskiego - mówił o nim jako o gorącym patriocie, z którego niesprawiedliwie szydzono. Powiedział: „Jego śmierć objawiła nam, jak małostkowe, jak często niesprawiedliwe były zarzuty, szyderstwa, wyrazy lekceważenia, jakie go spotykały wtedy, gdy był prezydentem”. Mówiąc o ofiarach katastrofy, ksiądz Bartołd powiedział: „Ufamy, że są w niebie, gdzie nie ma już płaczu, śmierci, prześladowań”. W koncelebrze uczestniczy między innymi ksiądz Stanisław Małkowski, który tak odważnie wspierał obrońców Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Uroczyste nabożeństwo uświetniły m.in. poczty sztandarowe górników z różnych kopalń Polski.
20:45:
Po zakończeniu Mszy Świętej wyrusza Marsz Pamięci w kierunku Pałacu Prezydenckiego. Idą w nim dziesiątki tysięcy osób. Rozbrzmiewają modlitwy i pieśni religijne. Niestety, w pewnym momencie powstaje zator, mamy wrażenie że przez najbliższe kilkanaście minut nie ruszymy z miejsca ani na krok. Ktoś w tłumie mówi że służby porządkowe postawiły bariery blokujące dostęp pod Pałac Prezydencki. Podejmujemy decyzję: obejdziemy „zakorkowane” miejsce bocznymi uliczkami, bo czas nagli.
21:20:
Okrężną drogą docieramy do Pałacu Prezydenckiego. Nie wiemy czy informacje o blokadzie były prawdziwe. Wydaje się, że uroczystość trwa niezakłócona. Na telebimie widzimy Jarosława Kaczyńskiego. O ile można to ocenić - wygląda na wzruszonego. Tutaj miały rozpocząć się modlitwy w intencji ofiar katastrofy.
21:30:
Niestety, zmuszeni jesteśmy wracać do autokaru, który stoi pod Pałacem Kultury. O godzinie 21:50 musimy być w autobusie, gdyż o godzinie 22:05 powinniśmy wyruszyć w drogę powrotną ze względu na kolejny wyjazd, który jutro czeka naszego kierowcę. Z powodu obowiązujących przepisów musi on mieć odpowiednią ilość godzin odpoczynku. Trochę szkoda, bo chciałoby się jeszcze chwilę pooddychać tą atmosferą wolności i polskiego ducha. Jednakże z drugiej strony czujemy mocno dzisiejszy dzień w nogach i jesteśmy już dość poważnie zmęczeni po nieprzespanej nocy. Z rozwiniętymi, łopoczącymi na wietrze flagami wracamy do autobusu.
22:15:
Wyruszamy spod Pałacu Kultury i Nauki w drogę powrotną.
3:30:
Docieramy na parking przed Urzędem Wojewódzkim we Wrocławiu. Droga zleciała jakoś tak szybko…

Cały czas zastanawiam się, ile osób mogło wziąć udział w warszawskich obchodach 10 kwietnia 2011 roku. Według służb porządkowych, przed Pałacem Prezydenckim zebrało się około 6 tysięcy osób, ale z tego, co tam widziałem, raczej zakrawa na dość dobry żart. W zasadzie żaden z oficjalnych czynników nie pokusił się niestety o podanie choćby przybliżonej liczby manifestujących w Warszawie osób. Nie pokazano też zdjęć ze śmigłowca, które pozwoliłyby choć w szacunkowy sposób określić ich ilość. Taki śmigłowiec krążył cały czas nad Warszawą. Skoro uczestników manifestacji było tak mało, to dlaczego by tego ze śmigłowca nie pokazać, żeby pogrążyć Prezesa PiS-u? I zdemaskować tę jego megalomanię, o którą się go co jakiś czas pomawia. Widocznie taki obraz byłby komuś niekoniecznie na rękę. „Gazeta Polska” pisała o około stu tysiącach. Czy to nie zbyt optymistyczny wariant? Skoro co tydzień ich czytam i ufam temu co piszą (jak do tej pory nie dali mi najmniejszego powodu, żebym nie ufał…) - to czemu miałbym nie zaufać i tym razem? Osobiście w życiu nie widziałem „na żywo” takiego morza biało-czerwonych flag i takiego ludzkiego tłumu. Był to widok tak piękny że aż wręcz ekscytujący. Gdy patrzyłem na ten las flag, to pomyślałem, że tak musiała wyglądać polska husaria np. pod Kircholmem. Jednakże z drugiej strony „zachwycił” mnie również cudnej piękności opis frekwencji na manifestacji podany przez posła Pawła Poncyliusza z PJN. Na swoim blogu w portalu społecznościowym "Twitter" zachłystywał się on mianowicie w niedzielę wieczorem w sposób następujący: „Dzisiejsze uroczystości to klęska JarKacza. 7 tysięcy pod Pałacem to mniej niż na meczu Korona-Wisła. Tak kończy się upolitycznienie katastrofy. JarKacz traci wpływ na rzeczywistość w Polsce.” Cudne, nieprawdaż? Duży szacun. Tego szacunu jednak zabrakło trochę redaktorowi Tomaszowi Sakiewiczowi, który skontrował wywód Poncyliusza i podobnych mu jednym zdankiem, tej mniej więcej treści: „Skoro pod Pałacem Prezydenckim było 7 tysięcy ludzi, a służby oczyszczania miasta informowały, że tego dnia wywiozły stamtąd 7 ton zniczy, to znaczy, że każdy kto tam był - przyniósł ze sobą kilogram zniczy”. Chyba nie trzyma się to kupy. Tak więc można by zapytać: gdzie Pan byłeś tego dnia, Panie Poncyliuszu? Ale wróćmy z wirtualnego świata Pawła Poncyliusza na ziemię, do Warszawy, do Wrocławia, do naszej polskiej rzeczywistości…

Na koniec jeszcze odrobina refleksji. Trudno jest pisać o emocjach tak, by nie popaść w patos, czy choćby przesadę. Jednak może warto spróbować? Dzień 10 kwietnia 2011 r. był chyba pierwszym od roku dniem, w którym poczułem odrobinę optymizmu. Ten optymizm próbowano zgasić już w poniedziałek, gdy dotarły do mnie relacje i komentarze radiowe i telewizyjne oraz artykuły zamieszczone w Internecie. Zastanawia mnie kim są ludzie, których niepokojem napawa rzekome "sześciotysięczne zgromadzenie" (powinni chyba wierzyć w to, co sami głoszą) ich rodaków, którzy na Krakowskim Przedmieściu z flagami narodowymi w dłoniach wołali: "Tu jest Polska!". W tamtej chwili - gdy nad naszymi głowami łopotały biało-czerwone barwy - można było poczuć, że to właśnie tam biło serce Polski. Więc czego tu się bać? Mainstreamowi dziennikarze usiłują swoim lękiem zarazić pozostałych Polaków. Dlaczego to robią? Ja z moją żoną byliśmy w samym środku tego tłumu i ani przez chwilę nie poczuliśmy jakiegokolwiek zagrożenia. Zdarzało się że wychodziliśmy z tłumu, by poboczem przesunąć się wzdłuż kolumny lub zrobić kilka zdjęć - i wtedy też nie spotkały nas żadne zaczepki ani przejawy wrogości czy choćby niechęci. Można powiedzieć - wokół demonstracji panowała atmosfera narodowego święta. Sytuacja ani na moment nie wydawała się niebezpieczna. Tłum był, ale był życzliwy, wołał do ludzi w oknach: "Chodźcie z nami!". Nawet młodzieńcy z kibicowskimi biało-czerwonymi szalikami na szyjach, którzy zarówno szli w pochodzie, jak i stali na chodniku - wznieśli okrzyki: "Bóg, Honor i Ojczyzna!". I tłum podchwycił ten okrzyk. Nie mogę oprzeć się wrażeniu że dziennikarze, o których pisałem wcześniej, i ja relacjonujemy jakieś zupełnie różne wydarzenia. Trzeba więc trochę rozsądku, by nie dać się psychicznie sponiewierać i ogłupić, nie zatracić optymizmu. Jest on towarem deficytowym, wielkiej wartości. Bo właśnie tego optymizmu nam trzeba, żeby działać. Jak długo będziemy wierzyć, że tu już nic się nie da zrobić, będziemy bardzo wygodni dla bezczynności rządzących. Wiara w to, że jest nadzieja na lepszą przyszłość, może pozwolić nam podjąć jakieś działania dla naprawy Rzeczypospolitej. Wiemy już, że nie jesteśmy sami, jest nas wielu. Pozostaje ważkie pytanie: co robić? Jak działać? Droga wydaje się daleka. Zachętą może być chińskie przysłowie: "na każdej, nawet najdalszej drodze, trzeba zrobić pierwszy krok". Chciałoby się powtórzyć za Ojcem Świętym Janem Pawłem II uniwersalne wezwanie - "sursum corda".
W górę serca.

Myślę, że to co wydarzyło się w Warszawie 10 kwietnia 2011 roku było bardzo doniosłe. Spisanie tej relacji zajęło mi kilka dni, ale chciałem spróbować nabrać do tego wydarzenia, jakim był dzień 10 kwietnia 2011 roku w Warszawie, trochę dystansu. W każdym razie wróciłem z Warszawy mocno podbudowany na duchu tym, co tam zobaczyłem. Uderzająca była przede wszystkim ilość młodych ludzi biorąca udział w manifestacji, ale także niezwykle godna postawa wszystkich jej uczestników. To była inna Polska niż ta, której wizję wtłaczają nam do głów macherzy od medialnej propagandy. Jak ten odświętny zbiorowy nastrój, momentami wzniosły i patriotyczny, którego tam doświadczyliśmy, poskutkuje w stosunku do przyszłych wydarzeń w Polsce? Bardzo trudne pytanie. Jednakże jestem przekonany, że niewątpliwie rację ma Jarosław Kaczyński twierdząc, "że Polska się budzi". Chciałoby się zakrzyknąć jak w piosence Lombardu z 1981 roku: „Milczenia dość!”

Relacjonował dla Państwa: Krzysztof Kobielski.


Copyright by Barbara Jach-Kobielska & Krzysztof Kobielski © 2011
Wszystkie prawa zastrzeżone - All rights reserved
 
 
Designed by Krzysztof Kobielski & Jacek Francuz from "MILESTONES-IT"