Barbara Kobielska

Z cyklu: „Ocalić od zapomnienia...”

„Dlaczego zacząłem wydawać „Bibułę Wrocławską”?”

3 sierpnia 2010
autor: Krzysztof Kobielski, artykuł ukazał się na stronie www.wroclawskikomitet.pl.


Postanowiłem dzisiaj uczciwie wyłuszczyć Państwu swoje - związane po części
z tytułem niniejszego tekstu - motywacje. I to szczerze, do bólu, jak na spowiedzi. Wydarzenia w kwietniu tego roku doprowadziły moim - i chyba nie tylko moim - zdaniem do całkowitego zresetowania sytuacji politycznej w naszym kraju. Katastrofa rządowego samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem, w której zginął Prezydenta RP ś.p. Lech Kaczyński oraz z 95 innych osób, będących w większości luminarzami życia publicznego i politycznego naszego kraju, była wydarzeniem wstrząsającym, potwornym, wręcz nieprawdopodobnym, niemożliwym do uwierzenia.

Gdy wkrótce po katastrofie słyszałem opinie niektórych osób, że mógł to być zamach - wydało mi się to absolutnie absurdalne. Złościłem się nawet w duchu na mojego Tatę i parę znajomych osób za te twierdzenia. 10 kwietnia 2010 roku uważałem je za insynuacje.
Wersja rosyjskiego zamachu, zamordowanie polskiego Prezydenta na ziemi rosyjskiej podczas obchodów 70-tej rocznicy mordu katyńskiego - wydało mi się to tak horrendalnie bezczelne, że po prostu nie mogło być prawdziwe, nie mogło być realne. Nie mieściło mi się to wtedy w głowie. Jednakże wszystko to, co następowało po 10 kwietnia 2010 roku, cały przebieg rosyjskiego "śledztwa" i haniebna decyzja Donalda Tuska o powierzeniu całego śledztwa Rosjanom - wszystko to z dnia na dzień coraz bardziej przekonywało mnie, że to nie był zwykły wypadek, że "Przyjaciele Moskale" po raz kolejny odcisnęli swoje zabójcze piętno na naszej historii.

Moim zdaniem rosnące z każdym dniem podejrzenie, a w moim osobistym przypadku przekonanie, że w XXI wieku w środku Europy jest możliwe, aby jedno państwo na swoim obszarze dokonało śmiertelnego zamachu na prezydenta drugiego państwa - w dodatku będącego członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej - samo to może doprowadzić człowieka do obłędu. A konstatacja faktu, że przywódcy całego cywilizowanego świata patrzą na to wszystko i nic w tej sprawie nie robią - ten obłęd może tylko przyśpieszyć i powiększyć. Fakt, że "polski" (od 10 kwietnia 2010 roku cudzysłów moim zdaniem jest niezbędny) rząd staje po stronie zamachowców, a polskie społeczeństwo żyruje poparcie dla polityki tego rządu w będących następstwem zamachu wyborach prezydenckich - jest to rzecz tak przygnębiająca, że z czysto logicznego punktu widzenia uzmysłowienie sobie jej wydaje się wręcz niemożliwe do zniesienia dla normalnego człowieka.

Jedyne, co mi się w tej chwili nasuwa to to, że my Polacy już nie jesteśmy normalnym, zdrowo myślącym narodem i społeczeństwem. Jako naród pozostajemy w jakimś stanie totalnej psychiatrycznej zapaści. Swego czasu bardzo podobał mi się film Milosa Formana "Lot nad Kukułczym Gniazdem" z 1975 roku oparty na fabule powieści Kena Keseya. Dziś, wspominając ten film i jego fabułę, kategorycznie uważam, że nie wolno nam tych "polskich wariatów" pozostawić samych sobie w zakładzie zwanym III RP. Nie możemy się przyglądać obojętnie ich obłędowi. Musimy działać i próbować ich ratować.

Przyśpieszone wybory prezydenckie i decyzja Jarosława Kaczyńskiego, aby w nich wystartować - nie pozostawiły mi jakiejkolwiek wątpliwości, po której stronie należy się opowiedzieć. Uważałem, że w kampanii wyborczej nie było innej alternatywy, niż poparcie Jarosława Kaczyńskiego. Dzisiaj każdy, kto go popiera - po prostu głosuje za Polską. Alternatywą jest „Priwiślański Kraj” „Donka” i „Bronka” oraz całkowita wasalizacja w stosunku do wschodniego sąsiada. Po sejmowym głosowaniu w sprawie powołania międzynarodowej komisji mającej zbadać tzw. katastrofę (osobiście zdecydowanie wolę teraz trochę krótsze słowo: zamach) w Smoleńsku przekonałem się, że partia Prawo i Sprawiedliwość jako emanacja interesu narodowego Polski jest w tej chwili całkowicie osamotniona. Cała reszta sejmowej sceny politycznej to po prostu Targowica i co do tego twierdzenia nie mam najmniejszych wątpliwości. Działania rządu RP w sprawie katastrofy pokazują, że z suwerennością i polskością nie mają one nic wspólnego.

Gdy tylko dowiedziałem się o powstaniu Wrocławskiego Społecznego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego jako kandydata na Prezydenta RP - a miało to miejsce 17 maja 2010 roku - niezwłocznie wraz z moją żoną Barbarą się do niego zapisałem. Choć do tej pory jakoś bardzo aktywnie nigdy nie angażowałem się w sprawy życia politycznego - postanowiłem zacząć swoją prywatną wojnę o Polskę. Najpierw robiłem to w Internecie, między innymi na portalu http://www.dolnoslazacy.pl. Pierwszy swój komentarz umieściłem pod tekstem pana Marka Delimata, stając w obronie wartości patriotycznych i narodowych, które poruszył w swoim artykule. Okazało się wkrótce, że z panem Markiem zmuszeni byliśmy toczyć na "Dolnoślązakach" bezkompromisową walkę z wszelkiej maści intelektualnym lewactwem, które opanowało ten portal. Dla reprezentantów tej opcji słowo "patriotyzm" działało jak czerwona płachta na byka. Zdecydowane opowiedzenie się po stronie wartości patriotycznych i narodowych wywołało bezpardonowe ataki paru interlokutorów, z którymi z panem Markiem Delimatem prowadziliśmy intelektualną debatę. Podczas debaty ataki te przybierały w wykonaniu szczególnie jednego z dyskutantów momentami wręcz chamski charakter. Efekt finalny był taki, że wraz z nim zostaliśmy z portalu w dniu 7.06.2010 roku wyrzuceni przez redaktora prowadzącego: nasz interlokutor za chamstwo i agresję, my zaś - tak sądzimy - za poglądy i niewinność, prawdopodobnie w ramach odpowiedzialności zbiorowej. Zresztą prowadząc nieubłaganą rzeczową polemikę do tego chamstwa naszego kontrdyskutanta sprowokowaliśmy, gdyż po prostu zabrakło mu racjonalnych argumentów w dyskusji. Ciekawostką, która zresztą zdumiewa, jest fakt, że redaktor naczelny, który zablokował nam dostęp do portalu, jest członkiem PiS-u (sic!). Na prośbę o wyjaśnienie swoich motywacji niestety nie był uprzejmy nawet nam odpowiedzieć. Najprawdopodobniej również z powodu braku merytorycznych argumentów.

W pewnym momencie zacząłem zdawać sobie sprawę z jałowości polemiki z kilkoma czy kilkunastoma osobami odwiedzającymi portal "Dolnoślązacy" i z bardzo ograniczonego zasięgu takich działań w ramach prezydenckiej kampanii wyborczej. Chciałem robić coś, co będzie nosiło znamiona jakiś konkretnych działań, które choć odrobinę pomogą Jarosławowi Kaczyńskiemu w jego walce o Polskę. W jednym z majowych numerów "Gazety Polskiej" w artykule redakcyjnym Tomasza Sakiewicza znalazłem zachętę do kopiowania i publikowania prawdziwych informacji z Internetu i prasy niezależnej (np. na temat katastrofy pod Smoleńskiem) i wywieszania ich w miejscach publicznych, aby jak najwięcej ludzi uzyskało do nich dostęp. Zapachniało mi to trochę "państwem podziemnym". Jeżeli media są w rękach przeciwników Prawdy - należy tworzyć własne. Trochę trawestując powiedzenie Jacka Kuronia - który nie jest zresztą bohaterem z mojej bajki - "nie palcie komitetów, tylko zakładajcie własne".

Stąd też wpadłem na pomysł wydawania własnej, prywatnej - przepraszam za niecenzuralne określenie - "gazety wyborczej". Pierwszy jej numer ukazał się 5 czerwca 2010 roku. Do drugiej tury wyborów prezydenckich ukazało się ich siedem, a po wyborach - jeden. Forma gazetki miała nawiązywać do "bibuły" wydawanej w czasie pierwszej "Solidarności" i w stanie wojennym. Jedna czarno-biała kartka formatu A4, forma edytorska dość siermiężna, treść - mimo usilnych starań - też podobna. Głównym powodem był "chroniczny" brak czasu. Inicjatywa jednoosobowa niestety nosi często takie wady. Tytuł "Bibuła Wrocławska" nasunął mi się od razu jako jedyny wchodzący w tym przypadku w grę. Zadaniem gazetki było trafianie do zwykłych ludzi, potencjalnych, często zagubionych wyborców. Stąd też może niezbyt lotny i wysublimowany poziom pisemka. W każdym numerze starałem się też podawać adresy stron internetowych, na których można znaleźć informacje prawdziwe i rzetelne, spoza kręgu monopolistycznej propagandy koncernów typu "Agora", "ITI", "Polsat" i innych. Gazetkę kolportowałem (i nadal to czynię) gdzie się da: w autobusach, tramwajach, klatkach schodowych, hipermarketach, budynkach użyteczności publicznej i innych podobnych miejscach.

Łączny nakład gazetki do drugiej tury wyborów prezydenckich osiągnął ponad osiemset egzemplarzy. Może to niezbyt wiele, ale na więcej nie pozwolił czas, którego prowadząc działalność zawodową na własny rachunek - nigdy za wiele. Ktoś może powiedzieć, że wydawanie własnego pisemka trąci trochę wizją Wojciecha Młynarskiego z jego piosenki pod tytułem "Po co babcię denerwować". W tekście tej piosenki znalazł się fragment, cytuję: "...A dokładniej informować babci nikt nie śpieszy. Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy! Tata zasię manko w kasie miał i siedzi w kiciu, były o tym wzmianki w prasie, w "Expressie" i w "Życiu". Ale fakt ten się nie stanie dla babci udręką, bowiem się drukuje dla niej osobne pisemko. Na domowej drukarence wszystko się wyłuszcza i w ogóle się babuni na parter nie wpuszcza!" Oczywiście jest to tekst humorystyczny i jego wymowa w oryginale jest nieco inna, niż w przypadku "Bibuły Wrocławskiej", jednakże ta wizja wydała mi się artystycznie bardzo atrakcyjna. Jednakowoż motywacje miałem jak najbardziej szlachetne.

Uważałem, że wybór Jarosława Kaczyńskiego na Prezydenta RP jest jedyną rozsądną alternatywą dla Polski. Uważałem też, że stworzenie zaczynu patriotycznego ruchu, którym być może jest Wrocławski Społeczny Komitet Poparcia Jarosława Kaczyńskiego jako Kandydata na Prezydenta RP i podobne komitety - jest inicjatywą piękną, wspaniałą i jak najbardziej godną poparcia. Należy tylko usilnie się starać, aby w tym ruchu skupić jak najwięcej ludzi zatroskanych o los Polski. Nie wolno zmarnować tej samorodnej pięknej inicjatywy, która pozwala ludziom podobnie myślącym - działać razem. Bo przecież - jak powiedział pewien znany skądinąd hodowca zwierzątek futerkowych - „Polska jest Najważniejsza”. Przed wyborami uważałem (i nadal tak uważam), że wybór Bronisława Komorowskiego będzie dla Polski wyborem fatalnym. Jednakże społeczeństwo polskie - a w szczególności wrocławskie - najwyraźniej jeszcze nie dorosło do tej wiedzy. I dlatego postanowiłem je nadal nękać swoimi wypocinami. Bo w końcu ktoś musi pęknąć. Albo ono, albo ja. W jakim kierunku będzie ewoluowała "Bibuła" - tego jeszcze dokładnie nie wiem. Czas pokaże. Na razie wzrosła ilość stron gazetki z dwóch do czterech. Ponieważ dotychczasowa kuracja okazała się niewystarczająca - funduję czytelnikom podwójną, "końską" dawkę. Mimo wszystko życzę ciekawej lektury...


Copyright by Barbara Jach-Kobielska & Krzysztof Kobielski © 2011
Wszystkie prawa zastrzeżone - All rights reserved
 
 
Designed by Krzysztof Kobielski & Jacek Francuz from "MILESTONES-IT"